wtorek, 29 września 2015

Szkoła w USA, cz. I

Stres? Nie, dziękuję! 

Przez ostatnie miesiące pobytu w Polsce słyszałam na każdym kroku pytania: Boisz się?; jak się czujesz przed wyjazdem?; Jesteś gotowa? Trzy miesiące przed odpowiadałam: ''spoko, luzik mam jeszcze trzy miesiące'', więc nerwów zero, bo trzy miesiące, to przecież ''tyle czasu''! Gdy został już tylko miesiąc, to moja odpowiedź nie ulegała zmianie; "spoko, to aż miesiąc. Luzik!" 9 dni przed wylotem moja przyjaciółka-Marta zadała mi, to samo pytanie, moja kontrreakcja nadal była taka sama: "spoko, to aż 9 dni, luz!". 
Grafik ostatnich dni miałam zaplanowany co do minuty. Nawet nocy nie spędzałam w domu. Każdą wolną chwilę przebywałam u lekarzy, lub ze znajomymi. Kompletny brak czasu, a przy tym wszystkim powtarzające się wątpliwości ze strony innych. Do odpowiedzi dodałam tylko jeszcze, że "w ogóle "tego" (wyjazdu) nie czuję". Dzień przed? Spakowałam się, a wieczorem spędziłam czas z mamą i siostrą. I także ten wieczór, pomimo, że ostatni w Polsce, był jak każdy inny. Rano na lotnisko odwiozła mnie mama z Michałem i moje przyjaciółki-nadal zero stresu. Gdy mnie zostawili samą na lotnisku, wciąż wyjazd do mnie nie docierał. Po wylądowaniu w NY myślałam, że będę się stresowała przed spotkaniem z rodziną, bądź szkołą, to tak się też nie stało! 

I teraz mogę odpowiedzieć na pytanie: dlaczego?
 To tylko rok z mojego życia. Prawdopodobnie jeden z najlepszych. Dlaczego, więc miałam się stresować? Każda nieciekawa sytuacja, która mogła mnie spotkać, nauczyła by mnie czegoś nowego- ''Co nas nie zabije, to nas wzmocni'' :D Jeśli człowiek sam jest w stanie przepłynąć przez Atlantyk, to czemu ja miałabym nie dać sobie rady ''sama'' w USA skoro żyje tu 318 mln. innych ludzi!?
Do końca lepiej jest nie myśleć, o tym co nas czeka, bo koniec końców i tak najczęściej nie będziemy mięli na, to wpływu. W zbyt wyidealizowanej przez nas przyszłości może nas czekać rozczarowanie. Więc nawet minuty nie spędziłam na zastanawianiu się, jak będzie wyglądał mój następny rok z zupełnie obcymi mi ludźmi. Czasem dobrze jest "nie myśleć", bo myśli prowadzą nas do sytuacji, które mogą nie mieć miejsca. zaczynamy się stresować, a stres w niczym nie pomaga. 


Pierwszy dzień szkoły

Po spędzeniu "wakacyjnego" miesiąca i zapoznaniu się z rodziną przyszedł czas na kolejne wyzwanie-szkoła, a dokładniej Coldwater High School. 
W trakcie wakacji poznałam kilka osób, ale dużego ułatwienia mi, to nie przyniosło, ponieważ do szkoły uczęszcza aż dwa i pół tysiąca uczniów! KOSMOS!
 Pierwszy dzień rozpoczął się przywitaniem wszystkich na sali gimnastycznej i przedstawieniem ''exchange studentów''. Trybuny po dwóch stronach sali zostały podzielone na 4 części. Każdą z nich zajmował kolejny rocznik, tak więc bez problemu wszyscy się zmieścili. Rozpoczęcie zajęło około pół godziny. Później rozeszliśmy się do swoich klas, zgodnie z planem lekcji.
Każdy z przedmiotów spędziłam w innym pomieszczeniu w towarzystwie zupełnie różnych ludzi. Nie martwił mnie jednak fakt, że nikogo nie znam. Wręcz przeciwnie. Cieszyłam się, że mam możliwość poznania tylu osób kompletnie od podstaw. Problemy? Tylko takie, że dziennie poznaję kilka, jak nie kilkanaście nowych twarzy. I tak jest do tej pory. Jeżeli ktoś mnie zna, to wie, że moją największą słabością jest zapamiętywanie imion. Wprowadziło mnie, to więc w kilka niekomfortowych sytuacji.. Jednak udało mi się z nich jakoś wyjść bez urażenia kogokolwiek i zatrzymania dobrych relacji :D

Wyszczerz zęby! :D

Szczęśliwe osoby emanujące pozytywną energią i z szerokim uśmiechem na buzi przyciągają innych do siebie, bo w końcu, kto chce spędzać 24/24 ze smutasami, które są załamane życiem? Ten atut na pewno mi pomógł w poznaniu większej ilości osób. Od drugiego dnia szkoły wchodząc na lekcje z niesamowicie wielkim wymalowanym szczęściem na twarzy, mówię: ''Cześć wszystkim!'' I mijając każdą ławkę uśmiecham się do każdego po kolei. Szczery uśmiech, to jedna z takich rzeczy, których, gdy się podzielimy, to zawsze do nas wróci! :) Uznałam, że dobrze, takie zachowanie zadziała jako pierwsze wrażenie. Czy poskutkowało? Jasne! Każdy był ciekawy, jak ma na imię ''dziwak'', który krzyczy na całą klasę ''cześć'' zamiast wejść i usiąść jak normalny uczeń w ławce. Gdy nauczyciel wyczytał moje imię podczas sprawdzania obecności, każdy się na mnie spojrzał i większość zapamiętała moje imię od razu. Gdy przyszłam, więc kolejnego dnia do szkoły, to zanim udało mi się powiedzieć ''cześć wszystkim!'' Kilka osób od razu uśmiechnęło się na mój widok i powiedziało mi ''cześć Oliwia''. Tak jest do tej pory. Co ciekawe, nadal jestem jedyna, do której wszyscy mówią ''cześć'' i nadal wchodzę z wielkim entuzjazmem i uśmiechem na każdą z lekcji. Szkoła w Stanach zjednoczonych, to czysta przyjemność! :) 

Zdjęcie pozostałych uczniów z wymiany, reprezentanci: Włoch, Tajlandii, Meksyku, Chin, Niemiec i Hiszpanii.


Zdjęcie z meczu szkolnej drużyny football'owej


Lekcje i tradycje szkolne opiszę w kolejnym poście, a także dodam więcej zdjęć :)

poniedziałek, 21 września 2015

Chicago


Polskie wesele w Chicago
Do Chicago pojechaliśmy na ślub kuzyna Scotta. Uroczystości opisywać nie będę, ponieważ wesele było takie samo jak w Polsce ze względu na korzenie rodziny. Nie dopatrzyłam się żadnych różnic z wyjątkiem jednej i to zdecydowanie bardzo rażącej. Na pewno zaświadczyła, o tym, że stu procentowych Polaków tam nie było. Mianowicie każdy z naciskiem, na ''każdy'' wyszedł o własnych siłach i na własnych nogach!!!! Wesele Polskie, to nic innego jak kolejna okazja do napicia się, to w końcu zrozumiałe skoro okazja jest przeogromna. A jak najbliższa osoba zapyta ''no ze mną się nie napijesz?'' jak można zaprzeczyć? Tutaj wesele jest traktowane jako dzień specjalny bliskiej osoby, więc nawet nie wypada! Każdy chce zapamiętać jak najlepiej wszystkie chwile. Więc ilość spożywanych napoi była zdecydowanie ograniczona. Myślę, że na jedną osobę przypadły dwa drinki plus lampka szampana. Z kolei w Polsce jeżeli mam porównać, to wódkę trzeba kupować zgrzewkami, żeby przypadkiem nie zabrakło, a najlepiej, żeby nie mieściły się na stole :D 



Chicago

Przechodząc do milszego tematu, to Chicago, jako kolejny stan odwiedzony przeze mnie, wywarło na mnie duże wrażenie. Myślę, że jeżeli chodzi o infrastrukturę, to podobieństwo można znaleźć w NY. Jednak szczególnego uroku nadaje jezioro Michigan.  +100 jeżeli chodzi o nowe przeżycia. Każde z nich otwiera coraz bardziej mój umysł na świat, który teraz wiem, że jest na wyciągnięcie ręki. Lepszej szkoły życia nie mogłam dostać. Dziękuję mamo:)

Widok z John Hancock Building









John Hancock building





''Cloud Gate'', chodź nazywana niestety pospoliciej: ''The bean''



''Everyday is another chance to make your dreams come true''

piątek, 18 września 2015

New chapter

Uśmiech, głowa do góry i do przodu!

Przeprowadzka do zupełnie obcej rodziny może wydawać się mega ciężka i myślę, że nie każdy by się na to odważył. Ja jednak postanowiłam zaryzykować. Nie wiem, czy to dlatego, że najpierw działam, a później myślę, czy po prostu jestem odważna. W każdym razie szczęście dopisało mi bezgranicznie. Papiery na mój temat oddałam jako prawie ostatnia, także istniała duża szansa na nie znalezienie żadnej rodziny dla mnie. Czekałam bardzo długo na odpowiedź z organizacji, aż po pewnym czasie ukazała się rodzina w Texasie. Jednak tylko tyle zdążyłam się dowiedzieć, bo przed spotkaniem, na którym pani Ania z biura, w którym wszystko było załatwiane miała mi opowiedzieć więcej, ta rodzina ''zniknęła'' z możliwych dla mnie. Po upływie miesiąca (praktycznie 3 tygodnie przed wakacjami) wyświetliła się wiadomość na moim telefonie o rodzinie w Michigan. Ulga i szczęście w jednym momencie! Tydzień po tym jak rodzina mnie wybrała napisała do mnie moja host mama-Briana na Fb. Na początku starałam się pisać bardzo formalnie (sama nie wiem, dlaczego, może z powodu różnicy wieku.. W końcu żaden osiemnastolatek nie mówi do obcej osoby w wieku 36 lat slangiem) Co weekend odzywałyśmy się do siebie starając się nieco bardziej poznać. Wysłała mi zdjęcia z nad jeziora, gdzie odpoczywali i ja również starałam się opowiedzieć jak sama dysponuję wolnym czasem i co lubię. Pierwsze koty za płoty:D

Samolotem z Newark'u leciałam dwie godziny do Chicago, gdzie po raz pierwszy poznałam rodzinę, z którą teraz żyję pod jednym dachem! Dzielimy dwie łazienki, pięć pokoi, jedną kuchnię i trzy lodówki (tak, wiem typowo Amerykańsko) oczywiście nie myślcie, że wszystkie znajdują się w kuchni. Niestety, tak nie jest. Oczywiście w tej, w kuchni znajdują się podstawowe rzeczy, ale jak czegoś zabraknie, to ćwiczenie w postaci zejścia po 6 schodkach, a później wejścia jest nieuniknione (także jestem całkiem fit po codziennym treningu:D) Jedna jest w garażu, a trzecia w pomieszczeniu, które hm... w sumie nie wiem nawet jak je nazwać. Pokój ma wielkie okna, które stanowią ściany, co nadaje wielkiego uroku. Znajduje się w nim duży biały stół z ławkami (przy, którym bardzo by miło było jeść posiłki, ale jednak nie jest używany); motor, który ma około 30 lat- host tata Scott jest z nim związany emocjonalnie jeszcze z czasów swojego dzieciństwa, więc to ''niezwyły'' motor. Scott i Briana mają dwójkę dzieci. 7-dmio letnią blondynkę o imieniu Macy i trzynastoletniego Dawsona. Uwielbiam ich wszystkich! Rodzina ma na nazwisko Poradzisz. Korzenie drzewa genealogicznego Scotta wywodzą się naturalnie z Polski. Dlatego ich decyzja goszczenia studenta z wymiany padła na blondynkę z centrum Europy. Choć Scott po Polsku nie mówi, to zobaczyłam coś co mi wystarczyło, żeby wiedzieć, że jest dumny skąd pochodzi. Po lewej stronie pleców, na łopatce ma tatuaż. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jest, to herb Polski z podpisem na dole ''RODZINA''. Dawno nie widziałam tatuażu, w którym zawarte by było tyle wartości. 
Moi host rodzice bardzo o mnie dbają i traktują mnie jak własną córkę! Mamy świetny kontakt ze sobą. Praktycznie każdy dzień spędzamy na śmianiu się i żartowaniu. Poczucia humoru im zdecydowanie nie brakuje :) Kiedy mam jakiś problem, to absolutnie starają się za wszelką cenę pomóc. Są niezwykle gościnni, stworzyli atmosferę dzięki, której nie czuję się jak gość, ale jak prawdziwy członek rodziny.  Mieszka z nami jeszcze sunia Charlie i moja złota rybka- Barb. Tak, dokładnie! jest w 100% moja! Wygrałam ją na festynie w pierwszym tygodniu, który tutaj spędziłam. Konkurencja, w której brałam udział wymagała trafienia piłeczką pinpong'ową do kubeczka oddalonego o dosyć sporą odległość. Udało mi się! (Magdalena. Myślę, że to po części Twoja zasługa. Czerwone Kubeczki= beerpong, to był idealny trening, który nie myślałam, że mi się przyda hahah) Złota rybka jest kojarzona ze spełnianiem marzeń i szczęściem. Jak na razie sprawuje się niezawodnie!



Odległość w linii prostej z Łodzi do Coldwater : 6623.13 km! Około 13 km łącznie w obie strony. Dla tych co mnie nie znają, to powiem, że wiem, że to nie jest w cale przypadek. Liczba 13 towarzyszy mi przez całe życie. Dosłownie! Odwrotnie jak u większości, its my lucky number!!!!




And I am here!


Dawson<3

Macyy <3

 Charlie

Barb


czwartek, 17 września 2015

New York w New York

11.08.2015- Dreams came true

Program wymiany studenckiej rozpoczął się w Nowym Yorku. Lepszego początku mojej przygody nie mogłam sobie wyobrazić. W spotkaniu tzw. ''orientation'' wzięło udział 150 ''wymieńców'' z całego świata i tylko 6 osób z Polski. Świetnym doświadczeniem było spędzenie trzech dni wśród tak różnorodnych osób. Myślę, że w ciągu zaledwie trzech minut udało mi się usłyszeć przynajmniej 7 rozmaitych języków. (Włoski, Rosyjski, Chiński, Tajlandzki, Francuski, Niemiecki, Hiszpański). Jeżeli chodzi o wymowę słów w języku angielskim, to bezwzględnie akcent Włoski urzekł mnie najbardziej. Niemiecki myślę, że jest zdecydowanie podobny do Polskiej wymowy, dzięki czemu bardzo łatwo można było zrozumieć słowa. Jeżeli chodzi o ludzi z Chin, to poddałam się po pierwszych dwóch osobach, które poznałam i przestałam nawet próbować ich zrozumieć, bo jest, to dla mnie niewykonalne. Każdy dzień od rana zaplanowana była dla nas prezentacja na temat kultury i życia w USA, a następnie zwiedzanie. Niestety w ciągu dwóch dni nie sposób jest ujrzeć prawdziwy Nowy York, ale dwa podstawowe punkty mam zaliczone! :D Statua Wolności i Przepiękny widok panoramy NY, który mogłam podziwiać z Empire State Building. Ten widok utwierdził mnie w przekonaniu, że wrócę do tego miasta jeszcze nie raz! Mam nadzieje, ze jeszcze w tym roku:) 
 Please, do not wake me up.


Podróż na 86-ste piętro Empire State Building trwała łącznie dwie godziny. Oczywiście obejmowała wszystkie kolejki, a było ich 5: do kasy, do windy, do schodów, do kolejnej windy i ostatnich stopni, które oddzielały mnie już tylko o kilka pięter od celu. Po pierwszym spojrzeniu na panoramę Nowego Yorku przeszedł mnie dreszcz, a na buzi jednocześnie pokazał się ogromny uśmiech. Dwie godziny czekania na taki widok, to dosłownie nic! :)









Dostrzec kres stojących jeden za drugim budynków jest niemalże niemożliwe. Ciągną się w nieskończoność!  Każdy budynek robi przeogromne wrażenie, a wszystkie zebrane razem, to niesamowity widok, którego nie jestem w stanie nawet określić słowami!


Po prawej stronie na górze można dostrzec Statuę Wolności :)

Wizytówka NY






Subway i Starbucks jadąc samochodem myślę, że można spotkać co 2 minuty.






Na zwiedzanie poszczególnych zakątków, czy ''szwędanie'' się zatłoczonymi ulicami Wall Street niestety nie miałam szansy. Czas był bardzo ograniczony z powodu szkoleń. Udało mi się jednak zobaczyć wystarczająco dużo, by móc ocenić potęgę miasta.
 Znajdując się pomiędzy otaczającymi z każdej strony olbrzymimi wieżowcami, cały czas miałam głowę w górze, nie mogąc wyjść z podziwu. W tej chwili przeszła mnie refleksja, którą na pewno zapamiętam na całe życie: Jaki człowiek, jest mały ''w tym wszystkim'', a jednak wielkie rzeczy potrafi dokonać!