Już od miesiąca i 5 dnii mieszkam w Stanach Zjednoczonych. Przeprowadziłam się tutaj na 10 miesięcy zgodnie z programem stworzonym przez organizację CIEE (Council on International Educational Exchange)- Jest, to program wymiany uczniów z całego świata. Pomysł na przeprowadzkę do Stanów i uczęszczania tutaj również do szkoły wymyśliła moja mama jeszcze w drugiej klasie gimnazjum. Zawsze lubiłam wyzwania i nie bałam się ich podejmować, więc byłam już gotowa na ten wyjazd w wieku 15 lat! Oczywiście cieszę, że wtedy coś stanęło na przeszkodzie i plany się zmieniły.
Pierwszym etapem, który obowiązkowo musi przejść każdy, kto chce wziąć udział w programie jest test kwalifikujący z języka angielskiego. Jeszcze wtedy nie byłam pewna co do wyjazdu. Napisałam go w grudniu, ale podeszłam do niego z wielkim dystansem i kompletnie bez stresu i przygotowań. O dziwo udało się! Zaliczyłam nawet z dobrym wynikiem:) Kolejnym etapem było zebranie wszystkich informacji na mój temat. Świadectw, z ostatnich 3 lat, które musiały mieć średnią powyżej 3.5, wypełnienia przeze mnie miliona papierów na mój temat zaczynając od chorób, przez charakter i usposobienie. Wszystkie, te papiery dostałam w jednakowym czasie w grrrubej teczce. Jestem mistrzem prokrastynacji, więc to zadanie pomimo, że wymagało pośpiechu, ponieważ od tego zależało do jakiej rodziny trafię, zajęło mi około miesiąca czasu. Gdy w końcu udało mi się wypełnić papiery, można je było wysłać do głównej siedziby CIEE, w której wybierano rodziny zastępcze dla uczniów z całego świata. To rodziny wybierały uczniów, a nie my ich. Za pomocą preferencji, opisów, zdjęć i hobby musieli zdecydować, kogo wybrać. Na pewno nie było, to prostą decyzją, w końcu mieli gościć obcego nastolatka pod swoim dachem przez 10 miesięcy, zupełnie za darmo! Tak, więc podejmując decyzję przeprowadzenia się, pozostawienia rodziny, przyjaciół i szkoły nie miałam pojęcia, do którego regionu Stanów Zjednoczonych trafię. Oczywiście, jak każdy z ''exchange student'ów'' miałam nadzieję na Florydę, lub Hawaje. Jednak wybrała mnie rodzina mieszkająca w stanie Michigan. Z czego ogromnie się cieszę! Ale, o tym inny post na pewno powstanie :) Ostatnim etapem było już tylko wyrobienie wizy (Oczywiście i z tym były problemy.. Oliwander zgubił paszport i kolejny musiał wyrabiać w ogromnym pośpiechu), zebranie dokumentów od lekarzy, zaszczepienia się, opinii nauczycieli aż w końcu dokonania wpłaty za szkołę + przelot przez moją kochaną mamę!
Mamo: Myślę, że słowo ''dziękuję'', to za mało, by móc Ci przekazać jak bardzo wdzięczna jestem za spełnienie moich marzeń! You are the best <3
Najgorsza część? Spakowanie się na 10 miesięcy w walizkę, która nie mogła przekroczyć 23 kg! kosmos! challenge complete!!
Na lotnisku poznałam Karolinę, która również jest uczennicą z wymiany i spędziłam z nią 3 dnii w Nowym Yorku.
Nie wierzę własnym oczom, wreszcie założyłaś bloga. Aż się łezka w oku zakręciła na myśl o NYC.
OdpowiedzUsuń